„The Phantom of the Opera” albo raczej „Le Fantôme de l’Opéra”, bo tak brzmi tytuł oryginalny, doczekał się wielu wersji i nie dziwię się, że ludzie nie wiedzą, od czego zacząć. Coraz częściej jestem o to pytana. I dlatego powstał ten wpis.
Teoretycznie można zacząć od jakiejkolwiek wersji, a potem poznawać kolejne, ale moim zdaniem nie wszystko się nadaje na początek, ponieważ można się zrazić na tyle, że kolejnych wersji się już nie pozna.
Oczywistym wydawałoby się zaczęcie od samego początku, czyli od książki Gastona Lerouxa. Ja to jednak odradzam, ponieważ jest to książka dość specyficzna i trzeba się do niej przekonać. Ludzie, którzy znają tę historię z innej wersji i czytają książkę po raz pierwszy, bardzo się rozczarowują. Moim zdaniem dlatego, że spodziewali się czegoś zupełnie innego. Ze mną było podobnie. Dopiero po jakimś czasie przekonałam się, że to jest tak naprawdę genialna książka. Tak, genialna. Wiem, że są ludzie, którzy uważają, że jest okropna, ale ja się z tym totalnie nie zgadzam. Wiem, że styl autora może i nie zachwyca, ale jest tam sporo ciekawych rzeczy, które się zauważa po jakimś czasie. Ale nic więcej nie powiem, bo wszystko będzie w recenzji, która pojawi się już niedługo.
Trzeba jednak uważać na tłumaczenie, obecnie na rynku są dostępne dwa – niepełne wydawnictwa Książnica i pełne wydawnictwa Emka. Nie muszę chyba mówić, że trzeba przeczytać to drugie? Jako ciekawostkę dodam, że polskich tłumaczeń było jednak trochę więcej – katalog Biblioteki Narodowej informuje, że były jeszcze trzy tłumaczenia, w tym pierwsze z 1912 o bardzo ciekawym tytule – Duch opery: sensacyjny romans francuski osnuty na tle prawdziwego zdarzenia. Okropnie jestem ciekawa tego tłumaczenia i chyba w końcu skończy się to tak, że zamówię sobie skan, bo do Warszawy niestety mi nie po drodze.
A na początek proponuję musical Andrew Lloyda Webbera, ale nie każdą jego wersję. Odradzam zdecydowanie tę polską, bo to jest tragedia pod każdym względem (tak, napiszę kiedyś recenzję, słowo!), na szczęście już jej nigdzie nie pokazują, i wszystkie inne wersje non-replica. Tylko oryginał!. Ale teraz, jak ją zobaczyć, skoro nie wybieramy się za granicę? Z tym akurat nie ma problemu, bo wyjścia są dwa. Pierwszym z nich są bootlegi. Istnieje ich cała masa, więc jest w czym wybierać. Nowsze (czyli nagrywane mniej więcej w ciągu ostatnich 10 lat) są dobrej jakości, ale te wcześniejsze nie są jakieś tragiczne, da się to oglądać. Gdyby ktoś chciał zerknąć na jakość, to na mojej stronie tradingowej, co prawda od dawna nieaktualizowanej, jest trochę screenów. Albo po prostu poszukać na youtubie, bo fragmenty nagrań można tam znaleźć bez problemu. Trzeba jednak pamiętać o tym, że bootlegi są nielegalnymi nagraniami, więc czasami widok na scenę bywa ograniczony, ale to naprawdę strasznie nie przeszkadza. Jest tylko jeden minus – do bootlegów nie istnieją napisy, a jeśli średnio dobrze albo w ogóle nie rozumiecie śpiewanego angielskiego i wolicie jednak mieć tłumaczenie, to radzę zacząć od czegoś, do czego są napisy, czyli od spektaklu na 25-lecie w Royal Albert Hall. Co prawda nie jest on idealny, o czym już pisałam, ale myślę, że na początek jest dobry, potem można oglądać bootlegi z o wiele lepszą obsadą (nie będę polecać konkretnych nagrań, bo to się nadaje na osobny wpis) i z pełną wersją spektaklu. Tylko tutaj znowu ostrzeżenie – nie oglądajcie tego z oficjalnymi polskimi napisami. To tłumaczenie jest okropne, a w niektórych momentach zmienia cały wydźwięk sceny czy nawet spektaklu. Na całe szczęście istnieje (niestety nieoficjalne) drugie tłumaczenie, które jakiś czas temu przerobiłam na napisy. Można je pobrać tutaj.
Muszę jeszcze wspomnieć o oryginalnej obsadzie, która jest genialna. Niestety jeden jedyny bootleg z nimi jest marnej jakości i strasznie źle się go ogląda, ale są lepszej jakości dwa inne nagrania z 2/3 oryginalnego tria – je po prostu trzeba obejrzeć. Na szczęście jest jeszcze płyta. To tylko nagranie audio, które moim zdaniem nie jest najlepszym materiałem do oceny oryginalnej obsady, ale posłuchać trzeba obowiązkowo!
Ach, zapomniałabym o ekranizacji musicalu z 2004. Nie polecam, bo boli bardzo. Więcej nie powiem, bo już kiedyś na ten temat pisałam i nie będę się powtarzać.
Podobnie jest z sequelem do musicalu, czyli Love Never Dies. Jak ktoś naprawdę bardzo chce, to niech obejrzy w ramach ciekawostki, ale ja odradzam.
A co dalej? Oczywiście książka Lerouxa, ale – tak jak już napisałam – nie zrażajcie się do niej po pierwszym przeczytaniu, albo, co gorsza, po pierwszych rozdziałach. Co do innych wersji, to moim zdaniem trzeba poznać poniższe:
Niemy film z 1925 (oglądać tylko po zapoznaniu się z książką Lerouxa) – zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi filmy nieme, a w dodatku te wszystkie przedwojenne horrory teraz bardziej śmieszą niż przerażają, ale naprawdę warto ten film zobaczyć. Nie tylko dlatego, że jest to klasyka kina niemego, ale też dlatego, że jest to najbardziej bliska oryginałowi wersja. Niestety zakończenie zostało zmienione (chociaż miało być takie jak w książce), a kilka świetnych scen wycięto i zostały po nich tylko zdjęcia. Ale i tak warto.
Miniserial z 1990 – okropnie dużo rzeczy tam pozmieniali, pododawali i z oryginalnej historii zostało bardzo mało, ale to jakoś strasznie nie razi. Ogromnym plusem jest to, że jest to jedyna adaptacja nagrywana w Palais Garnier. Istnieje również musicalowa wersja tego filmu i ją również polecam, chociaż muzycznie jest to dość słabe.
Książka Susan Kay – ja tę książkę lubię coraz mniej i podejrzewam, że gdybym teraz miała napisać jej recenzję, to byłaby ona dużo bardziej negatywna niż ta, którą napisałam kiedyś. Ale warto ją przeczytać chociażby dlatego, że jest ona niezwykle popularna w phandomie i po prostu trzeba mieć na jej temat zdanie. Faktycznie powinno się z niej wyrzucić wiele rzeczy, w tym dwa ostatnie rozdziały, bo od szóstego to jest równia pochyła. Autorka miała pomysł na prequel, ale niepotrzebnie brała się za ponowne opisywanie tego, co już opisał Leroux. Nie wspomnę już o tym, że poszła o krok dalej i jeden rozdział to jest już sequel, niestety również bardzo marny.
Musical Kena Hilla – mało kto wie, że gdyby nie ten musical, to Lloyd Webber nie stworzyłby własnego. Niestety nie istnieją żadne nagrania video, ale to może i lepiej, bo fabularnie ten musical jest słaby, na szczęście ratuje go muzyka. Autor pożyczył muzykę z XIX-wiecznych oper i napisał do niej nowy tekst. Efekt jest wspaniały. Najbardziej znanym utworem z musicalu (i moim zdaniem najlepszym) jest genialne While Floating High Above z melodią z arii Je crois entendre encore z Les pêcheurs de perles Bizeta.
I na tym kończy się moja lista. Jest jeszcze wiele filmów, musicali, książek czy innych dzieł, ale moim zdaniem należy je traktować jako ciekawostki, szczególnie te bardzo złe wersje. Zachęcam do poznania ich w jak największej ilości – nieważne, czy zaczniecie grzebać w różnych obsadach musicalu Lloyda Webbera, czy może bardziej zainteresują was adaptacje filmowe. Ale pamiętajcie – przez lustro przechodzi się tylko raz, potem jest już tylko past the point of no return.